Od ponad tygodnia jesteśmy z Isą w Tajlandii. To podróż, którą zaplanowaliśmy długi czas temu, więc pomimo sytuacji w Ukrainie i naszych wątpliwości „jechać czy nie jechać”, ostatecznie zdecydowaliśmy się polecieć. Mimo wszystko cieszę się, że mamy tę możliwość, aby odpocząć z dala od Europy.
W sumie zaplanowaliśmy dwa tygodnie w tym pięknym kraju. Dlatego dziś chciałabym pokazać Wam kilka zdjęć z naszej podróży, a także napisać kilka słów o tych miejscach, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Jednak zanim opiszę konkretne lokalizacje, opiszę moje pierwsze wrażenia z tego kraju.
Tajlandia: na problemy uśmiech
Chyba nie znam drugiego takiego kraju, w którym ludzie tak dużo by się uśmiechali. W Tajlandii ludzie sprawiają wrażenie niezwykle pogodnych, nawet wtedy, gdy coś idzie nie po ich myśli. Być może jest to zasługa wszechobecnego buddyzmu, który zupełnie inaczej niż wielkie religie zachodu podchodzi do życia. Wszak każda istota ma przed sobą co najmniej kilka wcieleń, a obecne jest tylko jedną z wielu reinkarnacji. To sprawia, że życie w Tajlandii płynie raczej leniwym rytmem, a mało istotne przeciwności losu są po prostu przyjmowane jako jego część.
Tak więc w zasadzie od chwili, w której wylądowaliśmy na lotnisku w Bangkoku, znaleźliśmy się w jakby w innej czasoprzestrzeni. Przyznam, że takie zrelaksowane podejście do życia jest super, zwłaszcza podczas urlopu.
Bangkok i Pattaya
A skoro już wspomniałem o stolicy Królestwa Tajlandii, to teraz jemu poświęcę akapit. Bangkok – tak jak wiele dużych miast Dalekiego Wschodu – jest niesamowitym amalgamatem kultur i cywilizacji. To miasto, w którym zachód przenika się ze wschodem, a nowoczesność z zacofaniem. Nie ma tu ścisłego centrum – raczej różne części mają swoje własne lokalne centra. Tutejsza architektura to tradycyjne pałace, zabudowa kolonialna, nowoczesne centra biurowo-handlowe, ale też nieduże domki i jednopiętrowe kamieniczki.
Warto też wspomnieć o tym, że przez miasto płynie rzeka Menam, która wraz z przyległymi kanałami pełni ważną rolę komunikacyjną.
Drugim miastem, w którym spędziliśmy trochę czasu była Pattaya. To stosunkowo nieduże miasto, które słynie przede wszystkim z seksturystyki, ale nie nasz cel był zupełnie inny 😉 Chcieliśmy zobaczyć tutejszy ogród botaniczny i park miniatur.
Phuket i Ko Samui
Po miastach przyszedł czas na wyspy. Na początek udaliśmy się na wyspę Phuket – to był drugi przystanek w naszej podróży. To nie tylko największa wyspa Tajlandii, ale też jedna z najpopularniejszych destynacji turystycznych. I wcale mnie to nie dziwi, bo położona na Morzu Andamańskim wyspa jest przepiękna i sprzyja relaksowi w pięknych okolicznościach przyrody.
Kolejnym przystankiem na naszej drodze była Ko Samui. To trzecia pod względem wielkości wyspa Tajlandii, będąca częścią Morskiego Parku Narodowego Ang Thong. Nazwa po tajsku oznacza wyspę kokosową – ponoć właśnie tu rosną najlepsze kokosy w całej Tajlandii. Postanowiliśmy, że te kilka spędzonych tu dni to będzie dla nas czas absolutnego relaksu na plaży. I tak też się stało.
Z Ko Samui do Krabi
Skoro już byliśmy na wyspie położonej w prowincji Krabi, postanowiliśmy odwiedzić też stolicę prowincji, czyli miasto Krabi leżące nad Morzem Andamańskim. W zasadzie najciekawsze dla mnie okazały się lasy namorzynowe i świątynia Wet Kaew.
Oczywiście prowincja Krabi to znacznie więcej niż tylko stolica, a jeśli chodzi o największe atrakcje turystyczne warto wspomnieć o Ao Nang Beach, świątyni Tiger Cave Temple czy szlaku Tab Kak Hang Nak Naturę Trail.
Co o tym myślisz?